Annika Sorenstam

Czapki z głów, panowie!

Czwartek, 22 maja, dziesiąte tee Colonial Country Clubu. Wybiła godzina zero. Annika Sorenstam – obecnie najlepsza golfistka świata – posyła soczystego drive’a na sam środek fairwaya. Po raz pierwszy od 58 lat w turnieju PGA w szranki z mężczyznami stanęła kobieta. Ostatni raz takie wydarzenie miało miejsce w roku 1945, kiedy Babe Zaharias stanęła do rywalizacji z panami w turnieju Los Angeles Open.
Kiedy kilka miesięcy wcześniej Annika Sorenstam oświadczyła, że pragnie zagrać w oficjalnym turnieju PGA, w golfowym światku zawrzało. Długo trwały spekulacje, czy rzeczywiście dojdzie do tego bezprecedensowego wydarzenia. Jeszcze dłużej nie było ostatecznej decyzji, który turniej z kalendarza PGA stanie się areną tego ekscytującego pojedynku. W końcu, po starannych kalkulacjach, zapadła decyzja o wyborze zaproszenia organizatorów turnieju Bank of America Colonial.
Pole Colonial należy do najbardziej renomowanych w Stanach Zjednoczonych. Gościło ono do tej pory m.in. turniej US Open w 1941 r. oraz, począwszy od roku 1946 aż 57 turniejów PGA, w których pięciokrotnie wygrywał legendarny Ben Hogan. Jednak o wyborze tego właśnie zaproszenia spośród wielu, wielu innych zadecydowała nie tyle barwna historia, ale przede wszystkim długość oraz specyfika pola. Przy „zaledwie” 7010 m długości jest ono jednym z najkrótszych pól, na którym rozgrywany jest turniej PGA. Poza tym fairwaye obsiane są mieszanką traw bermuda – co powoduje dodatkowo, że piłka toczy się po nich stosunkowo daleko. Następny plus, z punktu widzenia naszej bohaterki, to duży procent zakręcających w najróżniejsze strony dołków typu dogleg, na których topnieje przewaga potężnego drive’a. Dzieje się tak, ponieważ na dołkach tych mężczyźni i tak zmuszeni są chować drivery głęboko do torby, sięgając po coś znacznie bardziej stonowanego, czym będą grać precyzyjnie na odpowiednią część fairwaya. Jakby tego było mało, bardzo wiele greenów jest otwartych z przodu, co daje krócej uderzającym graczom szansę wtoczenia piłki na green. Takie właśnie parametry stwarzały warunki w miarę wyrównanej rywalizacji z mężczyznami dla grającej ze szwajcarską precyzją Szwedki.
Annika do ułomków raczej nie należy i jak na kobietę piłkę posyła fantastycznie daleko. Jej drive wędruje średnio prawie 240 m, co daje wysoką, czwartą pozycję w statystykach LPGA. Jednak w statystykach PGA byłoby to odległe, dopiero 196. miejsce. Stratę odległości w konfrontacji z mężczyznami powinna ona jednak zniwelować swoją zabójczą wręcz precyzją, trafiając ponad 80 proc. pierwszych uderzeń na fairway. W tej dziedzinie jedynie najlepszy w statystykach PGA Fred Funk jest o ułamek procenta lepszy. Widać więc wyraźnie, że pole Colonial stwarzało, przynajmniej teoretycznie, doskonałą szansę na w miarę wyrównaną rywalizację.
32-letnia Annika Sorenstam jest bez wątpienia wyjątkową postacią. Od kilku lat jej dominacja w kobiecym golfie jest porażająca. Po tym, jak zwyciężyła w ośmiu turniejach w roku 2001, wielu zastanawiało się, co jeszcze pozostało jej do osiągnięcia. Jakby tego było mało, powodując zapewne spory ból głowy nawet u samego Tigera, do tej imponującej kolekcji dorzuciła jeszcze notę marzeń – 59, stając się pierwszą kobietą w historii, której udała się ta sztuka. W odpowiedzi w roku 2002 na 26 startów wygrała 13 razy, 20 razy była w pierwszej dziesiątce i zainkasowała rekordową w historii LPGA Tour górę zielonych 2 863 904.
Co robić jednak w sytuacji, kiedy tak bardzo dominuje się nad resztą swoich koleżanek? Odpowiedź wydaje się oczywista. Można spróbować czegoś zupełnie nowego, podnieść poziom adrenaliny do poziomu bliskiego zagrożeniu powodziowemu i zmierzyć się w bezpośredniej rywalizacji z mężczyznami.
Ossssstra rzecz!
Taka rywalizacja zawsze generuje ogromne zainteresowanie. Obojętne czy jest to tenis, golf, czy inna popularna dyscyplina sportu. Zawsze możliwość konfrontacji płci na arenie sportowej powodowała podniesienie statystyk oglądalności pod sam sufit. Tak było i teraz, kiedy ponad dwukrotnie więcej widzów niż zwykle oglądało pierwszą rundę turnieju z udziałem Anniki Sorenstam. Była to zarazem największa widownia w historii pierwszej rundy turnieju PGA, oceniana na 1,6 mln widzów i porównywalna do tej, jaką zgromadził pierwszego dnia Ryder Cup w 1998 r.
Tak wysokie statystyki oglądalności wydają się jak najbardziej zrozumiałe. Zwłaszcza że całe wydarzenie rozpoczęło się naprawdę ekscytująco.
Sorenstam grała jak natchniona. Była niekwestionowaną liderką w statystykach celności drive’a, pudłując tylko raz w ciągu całego bożego dnia. W statystyce celności zagrań na green, w regularnej liczbie uderzeń zajmowała 11. pozycję, nie trafiając tylko na cztery z nich. Przy czym wszystkie cztery nietrafione greeny spudłowane zostały tak minimalnie, że za każdym razem Annika grała putterem z ich obrzeży! Aż strach pomyśleć, co działoby się, gdyby do tej fantastycznej gry dostroił się w miarę przyzwoity putting. Wtedy Annika z całą pewnością po pierwszym dniu gry miałaby zapewnione miejsce w samej czołówce stawki. Tymczasem, puttując fatalnie, uplasowała się na 87. miejscu, co wciąż było wynikiem lepszym od wyniku 27 innych kolegów, a jej 71 uderzeń było lepszym rezultatem od siedmiu grających tego dnia byłych mistrzów turnieju Colonial. Niestety w piątek sprawy nie przedstawiały się już tak dobrze. Tego dnia również zawiódł ją putting. Niestety zawiodły też inne elementy gry, które poprzedniego dnia funkcjonowały tak doskonale. Tym razem zamiast jednego nietrafionego fairwaya były aż trzy, zamiast czterech minimalnie spudłowanych greenów było ich aż osiem. Annika potrzebowała 74 uderzeń na ukończenie drugiej rundy i do przejścia cuta zabrakło jej czterech. Ostatecznie zajęła 96. miejsce, wyprzedzając 11 mężczyzn.
Kiedy wreszcie było po wszystkim, rozpłakała się i uciekła w bezpieczne ramiona swojego caddiego i męża. Wreszcie rozbuchane do granic wytrzymałości emocje mogły odnaleźć ujście. Mimo nieoszałamiającej tego dnia gry tłum otaczający 18. green wiwatował. W ten sposób oddawał cześć tej fantastycznej golfistce za jej szaloną wręcz odwagę.
Nie ma wątpliwości – Sorenstam wygrała. Wygrała przede wszystkim sama z samą. Wygrała też swoją bitwę o popularyzację kobiecego golfa, w przeciągu zaledwie dwóch dni stając się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci światowego sportu. Swoją mistrzowską piątkową rundą udowodniła, że kobieta potrafi rywalizować – jak równy z równym – z całą koalicją mężczyzn.
Czapki z głów, panowie!