Irlandia.

Autor tekstu
Mikołaj Wojnowski – członek Królewskiego Klubu Golfowego Wilanów. Swoją przygodę z golfem rozpoczął w 1989r. kiedy wraz z sześcioma kolegami przygotował 9 dołków na łąkach pod Pułtuskiem, gdzie puszką od kawy wywiercili dołki. 9 bambusowych wędek służyło od tej pory jako flagi, a półtora kompletu kijów stanowiło wyposażenie, również dla dwóch leworęcznych kolegów. Obecnie posiada handicap 5.5, a za największe sukcesy uważa zwycięstwa w Longest Drive, pierwsze miejsce w Deggendorfer Golf Club z wynikiem -1 (par72) oraz zdobycie Mistrzostwa Klubu Wilanów w ubiegłym roku, gdzie pełni również zaszczytną funkcję Kapitana Klubu. Zawodowo od jedenastu lat związany jest z bankowością. Obecnie jest szefem departamentu audytu w Allianz Bank Polska SA.
Mikołaj dzieli się z nami swoimi wrażeniami z golfowej a jakże, podróży do Irlandii.
Tekst pochodzi z Golfa nr 49

Czy dziewięć rund golfa w siedem dni na ośmiu polach brzmi zachęcająco?

Na samą myśl o wyjeździe do Irlandii poczułem dziwne podniecenie. Przed moimi oczami stanęły obrazy z niedawnego Ryder Cup 2008, a w ustach poczułem smak Guiness’a. Sam pomysł powstał dzięki A., która stwierdziła, że taka okazja może się prędko nie powtórzyć, bo jej kongres w Kilkenny akurat wypadał w drugiej połowie tygodnia.
Wziąłem się za planowanie i skorzystałem z usług jednej z tamtejszych firm, które zajmują się turystyką golfową. Dzięki uprzejmości Cathala O’Donoghue z Speciality Ireland Tours Ltd wstępną ofertę miałem już po dwóch dniach. Nic prostszego. Mówisz, jakie masz potrzeby, jeśli chodzi o nocleg, gdzie chciałbyś zagrać oraz ile rund. Na koniec drobiazg pt. budżet i urlop w pracy, czyli modne w dzisiejszych czasach i niektórych firmach promowanie swoich podwładnych przez przekazanie im swoich obowiązków.
Wylot do Dublina przez Frankfurt sobota rano, powrót za tydzień w niedzielę. Samolot udało mi się korzystnie wcześniej wykupić w LOT i tylko znajomi z Klubu kręcili z niedowierzaniem głową, że chce mi się jechać na golfa do Irlandii w kwietniu. Pogoda i tak nie była za dobra w Polsce, więc who cares.
Po przylocie okazało się, że nic lepszego nie mogłem wymyślić. O ile w Warszawie było ciepławo i padało, to w Dublinie świeciło piękne słońce, a temperatura w południe wynosiła 13 stopni. Nie za upalnie. Jeszcze samochód na lotnisku, potem GPS na szybę i już jadę lewą stroną do hotelu. Ten, kto mieszkał dłużej na Wyspach pamięta, że o hotelach nie można powiedzieć dobrego słowa, więc właściwie sobotę można było poświęcić na zwiedzanie Dublina, który jest niewielkim miastem oraz na odświeżenie sobie smaku Guinessa. W niedzielę byłem blisko pójścia na pole, ale w końcu spędziłem ją zwiedzając okoliczne atrakcje turystyczne. Polecam, naprawdę warto, szczególnie Trinity College.

Irlandia ma tą piękną cechę, że jest bardzo kompaktowa. Dość powiedzieć, że w ciągu kilku godzin odwiedziłem samochodem kilka uroczych miejsc jak Powerscourt Gardens, przypominające Pałac Ujazdowski, byłem pod Waterfall, pięknym wodospadem, przejechałem przez przełęcz w Wicklow Mountains, odwiedziłem dwa pałace Paladin Mansion i jeszcze jedną mansion, a na koniec jadłem pizzę w cieniu ruin zamku Three Castles. Ruch nie jest duży i można szybko się przemieszczać, aczkolwiek drogi są dość wąskie. Pierwszy cel mojej podróży był jednak inny.

K Club
Clubhouse The Kildare Hotel and Golf Club (pot. K Club) na Palmer Ryder Course
Zobaczyć K Club i umrzeć to może przesada, ale dla mnie to miejsce było prawie magiczne. Okazała brama, droga wijąca się pośród stuletnich drzew, rzeka Liffey, kilka dołków Palmer Course na dobry wieczór. Sam hotel też niczego sobie, a polska obsługa umiliła zakwaterowanie przekazując informację, że dostaję pokój, w którym mieszkał Paul Casey w czasie ostatniego Rydera w 2008. Jeszcze kolacja w eleganckiej restauracji Players Room. Krótki spacer, kilka zdjęć przed klubem i właściwie na nic więcej nie było czasu. Trzeba oszczędzać siły.
6.50 pobudka. Szybkie śniadanie, pakowanie do samochodu, torba na plecy i zejście do recepcji. O 8.00 tee-time. Mercedesem przemieszczamy się między hotelem, a pierwszym dzisiejszym polem Smurfit, bo jednak jest to kawałek drogi. Wpadam do klubu, kierowca odjeżdża, a tu… No tak. W poniedziałek rano jestem jedynym graczem. Dobrze, że piłki na range’u są poukładane w charakterystyczne piramidki, więc mogłem sobie poodbijać. O 7.59 przychodzi kierownik proshop’u i potwierdza mój tee-time na ósmą. Oszczędzę opisu rundy, ale wierzcie mi, że pole idealnie przygotowane, greeny szybkie, mimo że jest na nich rosa. Pole przypomina trochę links, tylko do morza jest 60 km… Jednak 5 birdies nastraja mnie pozytywnie. Jeszcze ostatni approach na 18-stce z charakterystyczną peninsulą, wynik 82 i znowu 15 stopni w pięknym słońcu. Szybka przeprawa z tym samym kierowcą do drugiego klubu, lunch i zaczynam Palmer Course, czyli miejscu meczu USA – Europa.
Palmer jest bardziej zadrzewionym polem z wijącą się przez środek rzeką i kilkoma zbiornikami wodnymi. Wspaniałe ukształtowanie terenu i malownicze położenie greenów, a to za wodą, na wzniesieniu, pod rozłożystymi drzewami, z małym wodospadem. Okazałe wille na drugiej dziewiątce wzdłuż fairway’ów. Szkoda, że na drzewach nie ma jeszcze liści. Gram z Irlandczykiem, któremu ten wyjazd ufundowała żona na 40 urodziny. Gramy szybko i gdyby nie birdie na 16-stym z bunkra, mógłbym powiedzieć, że runda właściwie bez highlight’ów sportowych.
Wieczorem znowu podróż. Tym razem Salty Cap i Breaveheart drive, czyli miejsca, gdzie kręcono ten film ze względu na widoki oraz niedużą gęstość zaludnienia. Rzeczywiście, nikogusieńko. Dojeżdżam o zmroku do Druids Glen Marriott Hotel & Country Club. Pysznie. Sauna i basen pomagają wrócić mi do względnej kondycji. Muszę przyznać, że nie przypuszczałem, że dwie rundy „z buta” z kijami na plecach będą aż tak męczące. Zasypiam w jednej chwili.

Druidowo
Nazwa pochodzi od starożytnej osady druidów zlokalizowanej podobno w tym miejscu. Nie wiem dokładnie, ale kilka rozegranych turniejów Irish Open w ubiegłych latach zapewnia mnie, że pole będzie miało swój urok i pewnie będzie wymagające.
Sytuacja rano powtarza się. Jednak tym razem menadżer pro-shop’u postanawia mnie podwójnie zaskoczyć i wywiesza polską flagę przed klubem. Taka tradycja. Niesiony falą patriotyzmu pokonuję pole 86 uderzeniami, a dołki 8, 12 oraz 13 przechodzą do historii fotografii golfowej. Drugie pole Druids Heath zaliczam po południu. Tym razem morze jest znacznie bliżej, a samo pole dość łatwe i na wzgórzach. Słońce pięknie świeci, a wynik potwierdza, że następnym razem znowu trzeba będzie wziąć buggy na cały dzień.

Portmarnock.
Jeszcze we wtorek opuszczam resort Druids i jadę na północ od Dublina do Portmarnock, jednej ze świątyń irlandzkiego golfa links. Samo przemieszczanie się trwa krótko, ale warto jest jeździć wynajętym samochodem z GPS. W Portmarnock są dwa pola. Jedno bardziej znane, na którym rozegrano dziesiątki turniejów, a drugie tuż obok zaprojektowane przez Bernharda Langera, na którym będę mógł zagrać dwie rundy.
Co można powiedzieć tym, którzy nie grali jeszcze nad morzem w golfa? Może, że jeśli wieje, to par 4 oznacza, że czwarty będziesz na greenie? Albo, że nie wieje bardzo, jeśli flagi nie kładą się na ziemii? Albo, że jeżdżąc meleksem po fairway’u pamiętaj o tym, że bunkry widać tylko wtedy, gdy przemieszczasz się w jedną, DOBRĄ stronę od tee do green. Szczęśliwie pro-shop menadżer zdradza mi tę tajemnicę przed rundą. Links ma to do siebie, że nigdy nie wiadomo, czy tym samym kijem zagrasz ten sam dołek grając drugi raz tego samego dnia. Przekonuję się o tym boleśnie, kiedy po mozolnym nawiązaniu z piłką dość dobrego kontaktu tracę go dużo szybciej w rough po kolana na co czwartym dołku.
Kilkenny
Wieczorem mam 6 rund w trzy dni i drogę do Kilkenny za sobą. Hotel boy oddając mi klucz do pokoju w kolejnym hotelu uśmiecha się szeroko i mówi po irlandzku „Mam handicap 2”. Taa, nice one.

Mount Juliet by Nicklaus
Piękne pole, co można więcej powiedzieć. Wspaniałe, rozłożyste fairways, super greeny i wielkie pojedyncze drzewa. Widać, że Ameryka. American Express Championship rozgrywany tu w 2002 i 2004 potwierdza jakość tego miejsca, a Tiger Woods komplementuje to w charakterystyczny dla siebie sposób: „pole jest absolutnie fantastyczne, perfekcyjne faiwaye, najlepsze greeny, włączając turnieje Majors, uwielbiam tę atmosferę relaksu”. Hm, cały Tiger. Anyway, rzeka Nore przecina pole, podobno można łowić w niej łososie.
Najlepsze pole golfowe w Irlandii ma prawie 7300 jardów z championship tees.
Gdyby tylko nie padało tak strasznie. Jest 10 stopni i leje się z nieba. Gdyby nie ciepły lunch i buggy z daszkiem na kije, nie dałoby się grać.

Other Irish Courses
Po zwiedzaniu zamku i przed wypiciem hektolitra Guinessa, graliśmy jeszcze na polu w Kilkenny. W krajach anglosaskich właśnie to jest piękne. Pole prawie w mieście, bardzo ładnie położone i ukształtowane dość zróżnicowanie. Krótkie dołki, ale za to szpaler drzew na każdym, parę naprawdę bardzo wymagających. Można zrobić dobry wynik, tylko trzeba umieć grać w deszczu…

Opuszczamy w sobotę rano Kilkenny, bo za bardzo pada. Pola w Powerscourt są dwa, obydwa mocno zatłoczone, ale wychodzimy po południu. Znowu słońce i widoki na wzgórza i okoliczne lasy, w oddali morze. Pole wspaniałe, długie dołki z dużą liczbą bunkrów, trawa bardzo mocna, divots jak kotlety, a greeny olbrzymie. Ostatnia runda bardziej deserowa, niż cokolwiek innego. Birdie na ostatnim dołku and let’s call it a week.

Koszt wyjazdu:
Przelot LOTem – ok 1.400,- PLN
Pakiet 3 pola/6 rund – ok. 1.000,- EUR
Kilkenny pakiet 2 pola/3 noclegi – ok. 450 EUR

Tył hotelu The Kildareimg
tył hotelu The Kildare,

Dołek par 3, 14sty na polu przy Marriott Hotel & Country Club – pole nazywa się Druids Heath i jest troszkę wyżej położonym polem z widokiem na zatokę i góry Wicklow. Rozegrano tu 2006 Irish PGA Championship.

dołek par 3, 14sty na polu przy Marriott Hotel & Country Club

– Powerscourt Golf Course, dołek 12 par 5, 498 m. Kapitan Peter McEvoy Walker Cup zaprojektował pole sprawdzające, a jednocześnie nagradzające umiejętności golfistów na wszystkich poziomach gry. Otwarty w 1996 East Course szybko zdobył uznanie i reputację jednego z najlepszych course w Irlandii. Zaledwie po 2 latach od otwarcia goscił Smurfit Irish PGA championship, a w 2001 rozgrywki z cyklu AIB European Senior Tour. W tle Little Sugar Loaf.
Powerscourt Golf Course, dołek 12 par 5, 498 m.

Druids Glen Golf Club. Klub uznanwany za Augustę Europy.
Zaprojektowany przez duo Pat Ruddy i Tom Craddock był areną dla Irish Open w latach 1996 -’99. W 1999 rekordowa liczba publiczności podczas Irish Open była świadkiem znakomitej rundy finałowej, 64 uderzeń w wykonaniu hiszpańskiego nastolatka Sergio Garcia zdobywającego swój pierwszy tytuł w karierze zawodowca. W 2002 rozgrywano tu Seve Trophy, kiedy drużyna prowadzona przez Colina Motgomeriego wygrała z drużyną Seviego Ballesterosa 14½ do 11½.

Druids Glen Golf Club