TRY TRYON, TRY !

TRY TRYON, TRY !

Dla golfowej elity zima to świetna pora na wypełnianie kieszeni, które i tak pękają w szwach po pracowitym sezonie. Tutaj niewinny „skins game”, podczas którego na jednym dołku można wygrać prawie milion dolarów, gdzie indziej – wymyślony specjalnie na potrzeby komercyjnej stacji telewizyjnej – super mecz pokazowy, w którym nie może oczywiście obejść się bez „zwyczajowego” miliona dla zwycięzcy. Czasy, kiedy w Sun City można było wygrać „skromny” milion to już prehistoria. Teraz, żeby ściągnąć światową czołówkę, trzeba zaoferować dwa razy tyle. Tuż pod Las Vegas, w sercu pustyni, toczą ze sobą bój reprezentacje: PGA, LPGA i Senior PGA. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że i tam oprócz prestiżu, rzecz idzie o wielkie pieniądze. Przykłady można mnożyć. Pomysłowość organizatorów nie zna granic. Nie zna granic też ich hojność. Od wysokości nagród włos jeży się na głowie. I tak jakoś leci. Niby sezon się skończył, wakacje trwają, a tak naprawdę golfowa karuzela kręci się w najlepsze. Dolary lecą z nieba niczym liście z drzew w jesienny poranek.
Wszyscy są zajęci. Nie wszyscy jednak za takie pieniądze. Są i tacy, którzy w tym samym czasie starają się dopiero spełnić swoje marzenia o grze w golfowej superlidze. Strasznie nęci ich to „golfowe Eldorado”, o którym tyle słyszeli. Przekonani o własnej wartości wierzą, że są wystarczająco dobrzy aby dostać się do PGA TOUR.
Niektórzy próbują dokonać tej sztuki po raz pierwszy. Inni z kolei , już mieli szczęście tam być, jednak do US TOUR, nie wystarczy się tylko dostać. Tak naprawdę najtrudniejszą rzeczą jest się w nim … utrzymać. Niestety ci, którzy ukończą sezon na miejscu gorszym niż 125 na liście zarobków, zostają ”wygnani z raju”. Chociaż są jeszcze dodatkowe furtki, z których korzystają gracze, którzy co prawda spadli w rankingową otchłań, ale za to w ostatnich latach mieli na swoim koncie „coś ekstra”. Tym czymś może być na przykład zwycięstwo: w turnieju wielkoszlemowym, turnieju Players Championship – uznawanym nieoficjalnie jako piąty „major”, lub jakimś turnieju z cyklu World Series of Golf. Za taki wyczyn gracz uzyskuje aż dziesięcioletnie (od 1988 roku – już tylko pięcioletnie) prawo gry w PGA TOUR. Pięć lat spokoju mają ci, którzy zakończyli sezon na pierwszym miejscu w rankingu PGA TOUR. Trzyletnie prawo gry przysługuje zwycięzcom: Tour Championship i World Golf Championship. Dwa lata gry zagwarantowane mają zwycięzcy chociaż jednego turnieju PGA TOUR, a za każde dodatkowe zwycięstwo przysługuje im dodatkowy rok gry ( z ograniczeniem do lat pięciu ). Grać mogą też wszyscy członkowie ostatniej drużyny Ryder Cup.
Ci, wszyscy, którzy bądź utracili prawo do gry, bądź starają się o nie po raz pierwszy, zwykle nie mają wyboru i przystępują do eliminacji zwanych PGA TOUR Qualifying School, znanych jako Q-School. To trzyetapowy, czternastorundowy test, uwieńczony na początku grudnia morderczym turniejem finałowym. Każdego roku decyduje się na niego cała armia desperatów, niezważających na ogromne koszty ( 4000 $ wpisowego, podróże, hotele… ) i naprawdę nikłe szanse na końcowe powodzenie.
Ostatnia Q-School, wyłaniająca graczy do tegorocznego sezonu, wzbudziła szczególne zainteresowanie. Powodem był udział w niej sensacyjnego, siedemnastoletniego Ty Tyron’a, który od pewnego czasu typowany jest na nową supergwiazdę.
Urodził się drugiego czerwca 1984 roku w Raleigh, w Północnej Karolinie. Naprawdę nazywa się William Augustus Tryon IV. Jego ojciec – Bill Tryon szybko jednak zaczął nazywać syna Ty – tak jak nazywał się grany przez Chevy Chase’a bohater komedii „Caddyshack” – Ty Webb. Kiedy Ty miał pięć lat, ojciec wybudował na ich farmie green treningowy. W 1993 roku, po sprzedaniu farmy cała rodzina, wraz z mamą, dwoma braćmi i siostrą, przeniosła się do krainy wiecznej szczęśliwości golfowej – Orlando, na Florydzie. Wszystko po to by najstarszy syn państwa Tryon mógł oddawać się bez reszty swojej największej pasji. Głośno o Tryon’ie zrobiło się w marcu 2001 roku, podczas turnieju Honda Classic, do którego wszedł dzięki poniedziałkowym kwalifikacjom, oferującym dwa miejsca na całą chmarę chętnych. Jako szesnastolatek stał się wówczas najmłodszym w 44 letniej historii graczem, który przeszedł przez „cut” turnieju PGA. Ostatecznie z wynikiem (-10) zajął wtedy 39 miejsce. Z kolei podczas rozgrywanego w lipcu B.C Open po pierwszej rundzie zajmował nawet pierwszą pozycję, by ostatecznie skończyć go na 37 miejscu ( -9). W sierpniu 2001 roku, tuż po zawodach US Amateur, w których nie udało mu się dojść nawet do fazy matchplay’ów, podjął kontrowersyjną decyzję o przejściu na zawodowstwo. W tym momencie Ty stał się bardzo bogatym nastolatkiem, chociaż jako profesjonalista, nie zdążył jeszcze nawet machnąć kijem. Sprawiły to podpisane „w ciemno” przez Callaway’a i sieć sklepów Target Stores, kontrakty reklamowe warte ponad milion dolarów na rok gry. W swoim pierwszym zawodowym starcie w Michelob Champioship, w październiku 2001 roku, nie popisał się i nie udało mu się przejść przez cut. W turnieju tym grał dzięki zaproszeniu organizatorów. Ewentualny dobry występ, poparty odpowiednią wygraną, mógł mu nawet dać prawo gry w następnym sezonie US TOUR. W podobny sposób do amerykańskiego cyklu turniejów dostał się kiedyś inny nastolatek – Sergio Garcia. Niestety Ty zagrał, tak jak zagrał i, żeby spełnić swoje marzenia o grze wśród najlepszych, zmuszony był zgłosić się do osławionej Q-School. Tu dokonał rzeczy zupełnie niezwykłej, stając się najmłodszym graczem w historii, który wywalczył prawo do gry w PGA TOUR. Styl w jakim to uczynił, był nie mniej imponujący, bowiem Ty był w grupie zaledwie siedmiu graczy, którzy spośród 992 straceńców przeszli z powodzeniem wszystkie trzy stopnie Q-School. Na 14 rozegranych rund, 12 było poniżej para. Na 252 rozegrane dołki uzyskał wynik 36 uderzeń poniżej para …W sumie nieźle, jak na siedemnastolatka.
Do turnieju finałowego Q-School, który na początku grudnia 2001 roku rozgrywany był w Bear Lakes Country Club, w Kalifornii, dotrwało jedynie 168 graczy. Ten sześciodniowy, 108 – dołkowy maraton, pomyślnie przechodzi tylko 35 graczy z najlepszym rezultatem, którzy w nagrodę zdobędą wymarzone karty, uprawniające do gry w PGA TOUR. Dalszych 50 będzie musiało zadowolić się prawem gry w golfowej „drugiej lidze” – cyklu BUY.COM TOUR. Pozostali chcąc grać w największych turniejach mogą np. liczyć na specjalne zaproszenia sponsorów, lub wygrać eliminacje, odbywające się przed każdym turniejem. Reszta musi szybko rozglądnąć się za jakimś tymczasowym, intratnym zajęciem i … próbować szczęścia w następnych eliminacjach.
Dramatyczny przebieg dla naszego bohatera, miała zwłaszcza końcowa faza finałowego turnieju Q-School. Przed szóstą, decydującą o wszystkim rundą, Ty znajdował się dokładnie na granicy awansu. Do czołowej 35 brakowało AŻ trzy uderzenia i dobrze wiedział, że aby awansować musi uzyskać wynik w okolicach 66, czyli zagrać najlepszą rundę spośród wszystkich, jakie rozegrał tego tygodnia. Presja była więc ogromna i nie było wątpliwości, że Ty stanął przed największym wyzwaniem w dotychczasowej karierze golfowej. Jednak w ten wietrzny, poniedziałkowy poranek wszystko wydawało się układać po jego myśli.
Rozpoczął od mocnego akcentu, grając „birdie” już na pierwszym dołku. Potem było pięć rutynowych „parów”. W tym momencie jego „flight” dostał ostrzeżenie o wolnej grze i zaczęto mu liczyć czas. Na tak stresującą sytuację, która mogła sparaliżować niejednego gracza, Ty odpowiedział we właściwy sobie sposób. Niczym huragan przemknął przez następne dwa dołki, na których do wyniku dołożył kolejne dwa „birdie”. Najwyraźniej spieszył się bardzo, by jak najszybciej stać się członkiem PGA TOUR. Na dwunastym dołku popisał się cudownym, 205 metrowym uderzeniem trójką iron na niecałe cztery metry od flagi, po którym do kolekcji dołożył „eagla”. Na kolejnym dołku par 5, znów miał podobną szansę, niestety zadowolić musiał się tylko „birdie’m”. Ostatnie trzy dołki zagrane na para pozwoliły mu ostatecznie ukończyć rundę z wynikiem (–6), a cały turniej 18 uderzeń poniżej para. Dało mu to 23 pozycję i miejsce na kartach historii.
Póki co Ty Tryon nie jest jednak jeszcze oficjalnym członkiem PGA TOUR. Zgodnie z nowym regulaminem PGA, stanie się to dopiero drugiego czerwca 2002 roku, kiedy ukończy 18 lat. Do tego czasu ma prawo zagrać w maksymalnie dwunastu turniejach, z czego tylko siedem może wynikać z zaproszeń sponsorów, a jego nazwisko nie znajdzie się na oficjalnej liście zarobków. Pojawi się ono tam, wraz z ewentualnie zarobionymi pieniędzmi, dopiero po tej dacie.
Wielu twierdzi, że finałowa odsłona Q-School to najtrudniejsze z możliwych, sześć dni w życiu golfisty, jednak dla tych, którzy jakimś cudem to przetrwają, następnych 10 miesięcy nie zapowiada się ani trochę łatwiejsze. Statystyki pokazują, że zaledwie mniej niż jedna trzecia z nich przetrwa do następnego sezonu. Ty Tryon może, ale nie musi, być wyjątkiem. Spośród 36 graczy, którzy pomyślnie przeszli poprzednie kwalifikacje, tylko 11 utrzymało się w czołowej 125 i zachowało prawo do gry w sezonie 2002, a tylko dwóch spośród nich miało szczęście wygrać jakiś turniej.
Przyczyn tak ponurych statystyk jest wiele. Najważniejszą wydaje się sama jakość rywalizacji. Tydzień w tydzień stawka turniejów wypełniona jest przez najlepszych graczy świata, spośród których ponad jedna trzecia ma już na swoim koncie zwycięstwo turniejowe. Są też inne przyczyny, które wydają się nie mniej istotne, na przykład to, że finaliści Q-School, mają w rozgrywkach „najniższy status”. Dlatego rzadko, zwłaszcza na początku sezonu, dostają szansę gry w największych turniejach. Nie jest dla nich niczym niezwykłym czekanie na swoją szansę jako zawodnicy rezerwowi, grający tylko w wypadku absencji, jakiegoś ze swoich bardziej utytułowanych kolegów. Często więc zgłaszają się do turnieju, a okazuje się, że wracają do domu z kwitkiem, nawet nie wyciągnąwszy kija z torby. Kiedy z kolei uda im się wreszcie uzyskać prawo do rywalizacji, zwykle dostają najwcześniejsze lub najpóźniejsze czasy rozpoczęcia gry. Zmagają się więc, wspólnie z równie jak oni niedoświadczonymi zawodnikami, grając w przenikliwym chłodzie, rozpoczynanych o brzasku rund, lub startując na samym końcu stawki, próbują jakoś okiełznać, wydeptane do granic możliwości greeny. I tak źle i tak niedobrze ! Trzeba pamiętać też o tym, że świeżo upieczeni rekruci występują na zupełnie nowych dla siebie polach. Nigdy na nich wcześniej nie grali, a muszą przecież rywalizować przeciwko „starym wyjadaczom”, którzy znają tam każde źdźbło trawy. Jakby tego było mało, tylko owi wyjadacze zapraszani są do, odbywających się dzień przed właściwym turniejem, PRO-AM’ów, oferujących idealną formę treningu. Duży wpływ ma też nieznajomość hoteli, restauracji, dróg dojazdowych … Te pozornie drobne czynniki tak naprawdę są bardzo stresujące, a stres niewątpliwie nie jest pomocny w grze na najwyższym poziomie. Czy Ty Tryon potrafi pokonać te wszystkie przeciwności ?
Na pewno nie będzie to łatwe, o czym mogliśmy przekonać się, obserwując jego pierwszy, tegoroczny występ, podczas turnieju Phoenix Open, gdzie najwyraźniej nie wytrzymał ciążącej na nim presji. Dziki tłum ciekawskich kibiców, który za nim podążał, nie miał okazji zobaczenia popisów na miarę przyszłej super gwiazdy. Wręcz przeciwnie – ich nowy, nastoletni idol strasznie zmagał się z polem, kończąc pierwszą rundę z wynikiem aż 77 uderzeń. Drugiego dnia co prawda zagrał trochę lepiej (71), ale i tak do „cut’a” zabrakło aż siedmiu uderzeń. Na pewno nie chciał, żeby tak zapamiętano jego debiut po tak udanym występie w Q-School. Dla porównania – Tiger Woods w swoim profesjonalnym debiucie, podczas Greater Milwaukee Open w 1996 roku, spisał się trochę lepiej, przechodząc przez „cut” i zajmując ostatecznie 60 pozycję. Jednak Tiger był wówczas o niebo lepiej przygotowany do kariery profesjonalnej, zwyciężając trzy razy z rzędu w najbardziej prestiżowych rozgrywkach amatorskich – US AMATEUR, co jest rekordem bardzo trudnym do pobicia. Ty w rozgrywkach tych nawet nie doszedł do rozstrzygającej fazy, a mimo to zdecydował się przejść na zawodowstwo. W Phoenix nie pomogła nawet cała armia pomocników, podążających za Tryon’em krok w krok. Dwóch trenerów zajmujących się samym swingiem, trener od pozostałych aspektów gry, dwóch masażystów, instruktor joga, prywatny nauczyciel, „caddie”, psycholog sportowy, agent i … konsultant zajmujący się wizerunkiem młodego gwiazdora. UFF! To przecież całe 11 osób, nie licząc oczywiście kilku członków rodziny, stale mu towarzyszących. Jakby obowiązków i stresów było mało, dochodzi jeszcze nauka w Dr. Phillips High School w Orlando. O tym, że Ty chociaż próbuje sprawiać wrażenie pilnego ucznia, świadczyć może spora część bagażu, jaki zabrał ze sobą do Phoenix, którą stanowiły podręczniki do matematyki i historii. Wszystko to sprawia, że wiele osób zastanawia się, czy decyzja o przejściu na zawodowstwo, nie była przedwczesna …
Ty Tryon jest niewątpliwie diamentem w świecie golfa, co udowodnił, przechodząc w tak młodym wieku, eliminacje do gry w najlepszej lidze świata. Jednak, jeśli historia i statystyki są dobrym kierunkowskazem, może on spokojnie nastawić się na powrót do nich już w przyszłym roku. Może jednak i tym razem miło nas zaskoczy, pokazując wszystkim sceptykom, że jest naprawdę wyjątkowym nastolatkiem. W każdym razie jednego możemy być pewni – na pewno będzie … PRÓBOWAŁ.