GOLFOWY ALFABET PERSONA

GOLFOWY ALFABET PERSONA

Mija sporo lat od chwili powstania Polskiego Związku Golfa, 80 lat temu udostępniono pierwsze 9-dołkowe pole w Warszawie, a 65 lat temu – pełne mistrzowskie pole w podwarszawskim Powsinie.
Już niedługo z okazji tylu znakomitych rocznic ukaże się pierwsze obszerne opracowanie na temat przedwojennego i powojennego golfa w Polsce, bogaty album z unikatowymi ilustracjami i wspaniałymi wspomnieniami legend naszego sportu. To przecież ostatnia chwila, żeby uwiecznić nasze dawne pola i losy polskich golfistów z początku zeszłego stulecia.
Dzisiaj chcę opowiedzieć o niektórych zagranicznych polach, z którymi związani byli lub są nasi golfiści. Czasami w dosyć zaskakujący sposób odkrywałem polskie korzenie na zupełnie egzotycznych polach. Mam nadzieje, że to państwa zainteresuje.

A – Augusta National. Bobby Jones, Masters, zielona marynarka, legenda. Kultowe miejsce amerykańskiego golfa poznałem zupełnie przypadkowo. Podczas igrzysk olimpijskich w Atlancie w 1996 r. jechaliśmy z ekipą TVP do Savannah. Nie żeby szukać śladów naszych wielkich rodaków Pułaskiego i Kościuszki, ale by zdążyć na dekorację Mateusza Kusznierewicza złotym medalem olimpijskim. Mimo to, przejeżdżając przez Augustę, trudno było nie zatrzymać się w miejscu dla naszego sportu kultowym. Zaproszony do klubu, miałem okazję zobaczyć zielone marynarki, a nawet szansę zagrać, ale koledzy poganiali, bo podium czekało. Zdążyłem tylko kupić headcover z pamiątkowym nadrukiem „Igrzyska XXVI Olimpiady – Atlanta 1996”. I pognaliśmy na wybrzeże.
Oczywiście Mateusz jeszcze wtedy nie myślał o golfie. Kiedy jednak przez następne lata udowodnił, że zafascynował go nasz sport i wspiera golfa znakomitą promocją i reklamą, podarowałem mocno już niszczony headcover. Myślę, że w ten sposób golf stał się mu jeszcze trochę bliższy.

B – Brioni – wyspa na Adriatyku, przy półwyspie Istria. Stare pole, którego pełna nazwa brzmi Old Golf Course Brijuni. Pobudowane przez dwóch wybitnych wówczas architektów Anglika M. Simpsona i Amerykanina G.C. Thomasa, obchodziło niedawno 80 lat. Chorwaci z wielkim pietyzmem odbudowują wciąż stare piaskowe greeny i takie same tee. Bo przecież przed laty nie wybijało się piłki z żadnych udogodnień w rodzaju drewnianego kołeczka, lecz z kopczyka zbudowanego łopatką kija. Jeśli będą państwo na wakacjach, warto zajrzeć na to 9-dołkowe pole. Bo bywali na nim w drugiej i trzeciej dekadzie zeszłego stulecia wszyscy możni tamtego świata. I stąd właśnie związek z Polską. Książę Karol Radziwiłł zapytany niedawno przeze mnie, gdzie uczył się grać w golfa? Zdziwiony odparł: – Tak jak wszyscy wówczas w Europie – na Brioni. Lekcje, które pobierał ponad 80 lat temu u angielskiego trenera, były tak skuteczne, że jeszcze kilka lat temu zadziwiał wszystkich na polu Jockey Clubu w Buneos Aires. Ponad 70 lat grał na poziomie jednocyfrowego handicapu!!!
Historia tego najlepszego przedwojennego polskiego golfisty to jednak temat na zupełnie inne opowiadanie. We wspomnianym albumie znajdzie się szereg niezwykłych anegdot Karola Radziwiłła nie tylko z golfem związanych.

C – Cabramatta – Kolejne igrzyska olimpijskie, tym razem w Sydney. Jeden z trenerów polskiej ekipy kilka razy przypominał mi o swoim przyjacielu na stałe mieszkającym w Australii już sporo lat i na dodatek świetnym golfiście. Gdy znalazła się wolna chwila, pojechaliśmy do Cabramatty i tam po raz pierwszy spotkałem Zdzisia Małkusa. Przekonałem się, jak on znakomicie gra. Pole w Cabramatcie nie jest na pewno łatwe. Mnóstwo wody, no i kaczek, które nawoływane po polsku przez Zdzisia przylatują do niego całymi stadami, czekając codziennie na swoją porcję suchego chleba.
Zresztą, gdy przed rokiem przyjechał do Polski, między innymi wspomógł skutecznie naszą reprezentację podczas zawodów w Słowenii.
Na honorowej tablicy zwycięzców klubowych mistrzostw praktycznie widnieje jedno tylko nazwisko powtarzane od lat – Małkus. Cała litania sukcesów.
– Pan z Polski? – spytał mnie wówczas dyrektor klubu Cabramatta. – Znam, znam, wiem, widziałem w telewizji,
– Papież, Wałęsa? – zgadywałem.
– Nie, to przecież u was na ulicach Warszawy zamiast tygrysa zastrzelili weterynarza.

D – Ducal de Luxembourg, a właściwie Golf Club Grand Ducal de Luxembourg. Pole i klub bardzo ważne dla każdego golfisty zrzeszonego w narodowych europejskich związkach, więc także w Polskim Związku Golfa. Właśnie tutaj założono Europejski Związek Golfa (European Golf Association), którego jesteśmy członkami. Tym samym Klub Golfowy Wielkiego Księstwa Luksmeburg jest macierzystym klubem EGA.
Pole położone 6 km od stolicy księstwa, tuż obok lotniska i hotelu Sheraton, zostało zbudowane w 1936 r. przez Maja Simpsona, angielskiego architekta tego od Brioni. Typowe parkowe pole, miejscami przypomina Rajszew. Co dwa lata właśnie tutaj odbywają się posiedzenia Europejskiej Unii Golfowej i wybór kolejnych prezydentów. Oczywiście spotkania rozpoczyna runda golfa. Przed kilkoma laty bardzo dobrze zagrał nasz prezes Piotr Kozłowski. W tym roku niżej podpisany też nie może narzekać na rezultat. Gdyby nie 4 putty na 18. dołku, pewnie byłoby jeszcze lepiej, ale piąte miejsce wśród wielu byłych amatorskich medalistów mistrzostw świata i Europy też niezłe…
Wiele dróg przez Europę prowadzi właśnie obok pola wielkiego księstwa. Warto tam zajrzeć i zagrać albo po prostu pooddychać wspaniałą golfową historią.

E – jak el Kantaoui Golf Course. Zapewne każdy z nas tam był, a jeśli nie, to prawdopodobnie będzie. Najpopularniejsze zimą nie tylko w Polsce pole golfowe w Tunezji. Wielokrotnie PZG organizował tam obozy dla młodzieży i nie tylko. W drugiej połowie lat 90. utrzymywaliśmy bliską współpracę z popularnym programem TVP „Apetyt na zdrowie”. Bodajże w 1998 r. razem z nami pojechała cała ekipa „Apetytu…” nagrywać lekcje golfa. Gościli tam Katarzyna Dowbor, Grzegorz Świątkiewicz, autorzy i prowadzący, oraz producenci: Darek Goczał i Hubert Jakubowski. Warto o nich pamiętać, bo sporo dobrego zrobili dla promocji golfa w Polsce. Tamte lekcje wielokrotnie pokazywano w programach dziecięcych i młodzieżowych. Szkoda, że nie ma już „Apetytu…”.
Jeśli chodzi o tamten pobyt w el Kantaoui pozostały nie tylko wspomnienia, bo nagrano m.in. skok do jeziorka na 18. dołku w wykonaniu Marka Machtyngera, czołowego warszawskiego golfisty, w poszukiwaniu zatopionego elektrycznego wózka. Wózek odjechał do wody wraz z torbą, w której oczywiście były wszystkie dokumenty, karty kredytowe itp.

F – Fort i golf. Niezwykły pomysł p. Tadeusza Tlałki i jego syna Andrzeja spowodował, że w środku Torunia powstaje świetny obiekt: znakomity driving range, piękny budynek klubowy i budujące się z miesiąca na miesiąc pole przyciągają golfistów z Bydgoszczy, Włocławka no i oczywiście Torunia. Niebywała energia 70-letniego właściciela imponuje wszystkim dookoła. Połączenie golfa z miłością do fortyfikacji to bez wątpienia ewenement w skali światowej. Ile pracy włożyli właściciele w częściowe na razie oczyszczenie fosy wokół fortu, to wiedzą tylko oni. Plany są nadzwyczaj ambitne. Ten obiekt może rzeczywiście stać się zjawiskiem w skali europejskiej.
7 czerwca 2003 r. podczas półoficjalnego otwarcia TATFORT Golf Club w Toruniu można było przekonać się, jak szybko rośnie populacja polskich golfistów. Jeżeli ktoś nie wierzy, że za kilka lat w Polsce będzie grało 20 000 ludzi, ten jest człowiekiem małej wiary. Wystarczy popatrzeć na p. Tadeusza…

G – Gdański Klub Golfowy. Jednemu z założycieli Polskiego Związku Golfa wypada poświęcić osobne hasło. Wiele wydarzeń kojarzy mi się z Postołowem. Pierwsze to turniej na otwarcie pola. Który to był rok? Nie pamiętam, chyba 1994. Z prezes Waldemarem Dąbrowskim, Andrzejem Strzeleckim i ówczesnym sekretarzem Przemkiem Pohrybienukiem wyruszyliśmy z Gdańska przy pięknej słonecznej pogodzie. Oczywiście w Postołowie były już ciemne chmury. Nie zraziło to gości, w tym grupy amerykańskich marines z okrętu, który przypłynął właśnie do Gdyni, żeby zagrali w turnieju otwarcia. Pole składało się jeszcze wówczas z 14 dołków, a ja miałem szczęście i nieszczęście grać w jednej grupie z Charlesem Gibbem. Kto nie znał Charlesa, ten sporo stracił. Znakomity golfista, szef Johnny Walkera w Polsce ma bardzo wielkie zasługi dla naszej dyscypliny. Sponsor wielu imprez, niezwykle rozrywkowy Szkot. Fanatyk golfa. Więc jak lunęło, to Charlie nawet się nie skrzywił i grał dalej. Kiedy nieśmiało zaproponowałem, żeby może zrobić przerwę, wyśmiał mnie i zaczął coraz głośniej śpiewać. Chyba po szkocku. Kubły wody lały się za koszulę, zaprawieni w boju marines zeszli z pola. My graliśmy dalej. Gibb wygrał ten turniej. Ja zająłem drugie miejsce, bo nikt inny… nie ukończył go.

H – Hotel & Country Club Marriott Tudor Park. Jedno z najpiękniejszych pól parkowych, na jakich grałem. Położone w hrabstwie Kent, tuż obok miasta Maidstone. Gra na tym polu nie wynikała broń Boże z nadmiaru mojej próżności, ale z przepychu telewizji Wizja. Ten złoty okres kilkunastu komentatorów sportowych w końcu lat 90. polegał na tym, że nie mając zgody na nadawanie z kraju, Wizja wysyłała dziennikarzy właśnie do Maidstone i z tamtych studiów TV nazwaliśmy do Polski. Nie ma co ukrywać, że mieliśmy tam bardzo wykwintnie. Wiadomo było z góry, że za długo ta sielanka nie potrwa, nie da się bez końca wydawać milionów dolarów, ale przez kilka lat, komentując golf, tenis stołowy, pływanie i lekkoatletykę, otrzymywałem miejsc we wspomnianym właśnie hotelu. Najczęściej w pokojach, z których wyjście balkonowe prowadziło prosto na tee. Golf, rzecz jasna, wliczony był w cenę pokoju. Do dzisiaj w hotelowych magazynach spoczywa komplet kijów, który trzymałem tam na stałe. Najciekawsze w tej historii jest jednak towarzystwo. Jako współkomentatorzy jeździli z nami sławni sportowcy i tak nie raz i nie dwa w wędrówce po polu jako caddie towarzyszył Włodek Lubański albo Janek Tomaszewski czy świetny bokser Krzysztof Kosedowski.
To pole to jeden z najpiękniejszych projektów Donalda Steela, wielkiego brytyjskiego architekta, doskonałego znajomego Alla Brassaux.

I – Islantilla. Kultowa, już maleńka miejscowość na samym południu Hiszpanii, tuż przy granicy z Portugalią. Pierwsze wyjazdy grupowe polskich golfistów zimą. Badajże 1994 i 1995 r. byliśmy właśnie tam. Za pierwszym razem organizatorem wyjazdu był legendarny „papa Gacka”, jak go nazywał Pierre Karstrom. Andrzej Strzelecki bił tam rekordy Polski, grając na tym bardzo pofałdowanym polu po dwie i pół rundy dziennie, kończąc w zupełnych ciemnościach. Nasza opiekunką była miejscowa pro Macarena, która na widok swingu Andrzeja mdlała z wrażenia. Tam właśnie miał miejsce jeden z najdziwniejszych strzałów w historii golfa, gdy rozpoczynający grę D.H. uderzył piłkę ponad 200 m do tyłu nad tarasem, budynkiem klubowym do… basenu. Wielu pro zeszło się, żeby zobaczyć najdziwniejszy water hazard w historii golfa. Przepiękne, zupełnie nowe 27-dołkowe pole było w zasadzie całkiem puste. Można było grać dowoli.
To właśnie tam „papa Gacka” tłumaczył wściekłym i niewyspanym turystom niemieckim, że w nocy w hotelu nie rozrabiali polscy juniorzy, lecz ten f… swidish pro! „Tymczasem ten „ p… szwedzki pro” stał tuż za plecami Ryszarda G. I śmiał się.
Było nadzwyczaj przyjemnie. Od tego miejsca właściwie się zaczęło….

J – Julin.Tak naprawdę to w odległym od Łańcuta o 22 km Julinie było przed II wojną światową pole golfowe Potockich. Alfred II, ojciec Julii, na cześć córki nazwał Pałac Myśliwski i tę letnią rezydencję Julinem. Jednak to nie golf był główną sportową namiętnością tamtych lat, lecz konie i polowania. Specjalnie nawet hodowano daniele na potrzeby wielkich zabaw myśliwskich. Golf przyszedł później. Ponieważ stał się modny w całej Europie, również tak wielki ród jak Potoccy postanowił zbudować pole golfowe. Chętnych do gry nie było zbyt wielu, wśród odwiedzających Łańcut przeważali arystokraci i ich żony. Najsłynniejszy pojedynek miał miejsce w 1937 r., gdy zawitało tu księstwo Kentu. Książę Kentu grał wówczas z Karolerm Radziwiłłem, który twierdzi dzisiaj, że 9-dołkowe pole nie było w najlepszym stanie, ale pojedynek wygrał.

K – Kalmar Golf Klubb. Często odwiedzany przez Polaków z racji dobrych kontaktów z Markiem Tysperem. Sympatyczny Marek, człowiek o wszelkich umiejętnościach sportowych, w tym golfowych, jest w klubie nad północnym brzegiem Bałtyku postacią niezwykle popularną i znaną. Dzięki niemu mieliśmy okazję poznać tam podczas mistrzostw klubu Joakima Haeggmana. To legendarna postać szwedzkiego golfa, pierwszy golfista z tego kraju, który reprezentował Europę w Ryder Cup. Joakim -jak na prawdziwego golfistę przystało – doskonale pamięta o swoich korzeniach i uczestniczy we wszystkich mistrzostwach klubu w Kalmarze. Pole zaliczane do najpiękniejszych w Szwecji, warto tam się zatrzymać, zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od terminalu, w którym cumuje prom Gdynia – Karlskrona.

L – Lignano Golf Club. Pierwszy oficjalny start polskich reprezentantów w międzynarodowych zawodach pod polską flagą. Pozostały pamiątkowe zdjęcia z 1994 r. przedstawiające czterech juniorów defilujących w centrum bardzo popularnej nadmorskiej miejscowości niedaleko Wenecji. Miało tam miejsce wiele zabawnych zdarzeń, najciekawsze dotyczyło Maćka Gacke. Nasz lider po pierwszej rundzie był mocno załamany nie rezultatem, ale konkurentem, który zagrał poniżej 70 uderzeń. Przypomnę – turniej Toppolino zorganizowany był dla młodzieży do lat 14. Na szczęście okazało się, że inni rywale nie grali aż tak dobrze jak ów Hiszpan. Bo lider po dwóch dniach miał przewagę 20 uderzeń. Nazywał się… Sergio Garcia. Dzisiaj każdy golfista na świecie zna to nazwisko. Ale o Polakach też słuch nie zaginął – jeden jest wybitnym dżokejem na Służewcu, inni studiują, uprawiając golf już tylko dla przyjemności.

Ł – Łódź. Jedyne na świecie milionowe miasto na dwie litery (uć) i jedyne tej wielkości przez lat wiele pozbawione pola golfowego (być może w Phenianie jeszcze nie ma pola) Nic dziwnego, że pierwsze pokolenie łódzkich golfistów weszło na stałe do „Księgi Guinnessa” jako ludzie, którzy pokonali najwięcej kilometrów, żeby zagrać w golfa. Świadkowie tamtych zdarzeń twierdzą nawet, że Piotrowscy z Gąseckimi podczas jesiennej mgły, nim dojechali do Amberu, już musieli wracać, żeby zdążyć na poniedziałkowe rozprawy do Łodzi. W końcu Janusz Pieńkowski i Olek zlitowali się nad podróżnikami, budując w Woli Błędowej pole. Mimo to najłatwiej można znaleźć łódzką „mafię” golfową w Green Housie, gdy w przy kolejnej butelce… pepsi ustala kolejność startów na następny dzień. Poważnie mówiąc, bez tych kilkudziesięciu fanatyków z Łodzi nie byłoby prawdziwego polskiego folkloru golfowego.
M- Mazury Golf & country Club. Juz niewiele osób pamięta słynne i dumne ogłoswzenie jakie informowało przy wjeżdzie do naterek, że jest to jedyne polskie pole golfowe. Leszek Rogiński dzisiaj lata samolotem nad byłym swoim polem, ale przez lata niczym Drzymała chronił polskości golfa na Warmii. Dzielnie gop w tym wspierali olsztyńscy golfiści na czele ze słynną rodziną Mitukiewiczów. Kazio jako sekretarz pilnował porządku w handicapach a Marysia zasłużyła się najbardziej wspierając PZG w działalności z młodzieżą. Nikt tak pięknie nie wypisywał dyplomów…
Dużą zasługą “starych Naterek” było zachęcenie do golfa wielu Warszawiaków, Gdańszczan i łodzian, którzy regularnie spędzając wakacje na Mazurach zarazili się naszym sportem właśnie u Rogińskich. Wszystko wskazuje na to, że już w przyszłym roku ze starego pola pozostaną wspomnienia krzyżujących się fairwajów i piekielnie trudnych greenów.