Mauritius

Kiedy przenikliwy chłód i szarość zadomawiają się na dobre w naszej strefie klimatycznej , instynktownie zaczynamy szukać słońca i ciepła. Tęsknota za latem pcha nas w odległe strony. Dlaczego np. nie o 10 tys. km?

Dobrze, że istnieje druga słoneczna strona ziemi i biura turystyczne. Propozycji mnóstwo, ale nie wszystkie dla prawdziwych golfistów. Planując nasze wakacje, tym razem zastanawialiśmy się nad Maledywami i Mauritiusem. Właściwie wybór był prosty – na Maledywach pola golfowe nie występują!
Mauritius – 850 km na wschód od Madagaskaru, o łagodnym tropikalnym klimacie, z wieloma polami golfowymi wydawał się być tym czego oczekiwaliśmy. Wakacyjny raj tak brzmi hasło reklamowe tej wyspy, a według Marka Twaina to Mauritius został stworzony wcześniej niż raj.
Po komfortowym i długim locie liniami Air Mauritius, wylądowaliśmy szczęśliwie gdzieś pośród fal Oceanu Indyjskiego. Przywitały nas rozkołysane porywistym wiatrem palmy i lekki deszczyk. Spragnieni słońca spodziewaliśmy się raczej jakiegoś upału. A tu niespodzianka! Ale jak to w raju cuda są na zawołanie. Dosłownie po 30 minutach mogliśmy podziwiać błękitne niebo, a upragnione słońce grzało dość mocno.
Terminarz mieliśmy nieco napięty, bowiem dwie godziny po przylocie mieliśmy zamówioną rundę na polu The Links. I był to ten jedyny dzień, kiedy mogliśmy zagrać na tym polu. Zaczynał się właśnie trwający 10 dni Mauritius Open. To była właśnie jego dziesiąta edycja, zyskał on już pewną renomę. Znany jest jednak bardziej jako wydarzenie towarzyskie. Amatorzy mogą rozegrać kilka rund z fachowcami od turniejowych zmagań a następnie wypić drinka w towarzystwie postaci tego formatu, co Lee Westwood, Thomas Leser czy Barry Lane. Integracji sprzyja fakt, że wszyscy uczestnicy mieszkają przez 10 dni w jednym hotelu i wówczas golf jest tam tematem numer jeden. W programie są dwie ceremonie wręczenia nagród i kilka oficjalnych koktajli. Koszt uczestnictwa w 2004 roku wynosił jedynie 450 euro. Oczywiście na naszą rundę nie zdążyliśmy. Z obiecanej 50 minutowej podróży do hotelu zrobiły się prawie dwie godziny. Udało nam się przesunąć czas startu, jednak rundę kończyliśmy już o zmroku. Pole było przygotowane perfekcyjnie. Greeny doskonałe, coś takiego jak raf tam nie istnieje. Przeszkodą są za to skały wulkaniczne i kłujące krzewy. Pofałdowane fairwaye z cudownymi widokami na wzgórza, pozostają na zawsze w pamięci.

Mauritius to swoisty tygiel kulturowy. Kiedy 12 marca 1968 r. ogłoszono niepodległość , dewiza pierwszego premiera brzmiała: „ Jedność w różnorodności „. Do dziś wiele kultur i wyznań trwa obok siebie bezkonfliktowo. Hinduizm, buddyzm, katolicyzm, protestantyzm, judaizm i islam są tam na porządku dziennym, a ich wyznawcy żyją w pokoju.
Państwo to nie jest przesadnie bogate. Turystyka opanowała wybrzeże, pozostawiając środek wyspy jej stałym mieszkańcom. W miasteczkach tych nie ma dzielnic bogatych czy biednych. Domy bogatych sąsiadują bezpośrednio ze slamsową zabudową biedoty. To tutaj norma. Nie inaczej wygląda stolica. Port Louis. To przepiękne miasto, od strony oceanu zachwyca piękną nieco kolonialną zabudową, pełną eleganckich sklepów, pasaży, kafejek, ale tuż za główną ulicą możemy trafić na prawdziwą nędzę.

Naprawdę największą atrakcją tej wyspy jest jej nieprawdopodobnie wręcz bujna roślinność
i bajecznie kolorowe ptaki. Turkusowa, ciepła woda oceanu, białe jak nigdzie na świecie plaże przerywane kontrastową czernią zastygłej lawy. Cudowne rafy, krajobrazy i klimat.
Tak naprawdę nie potrzeba niczego więcej, by poczuć się jak w raju.
No może od czasu do czasu jakaś mała rundka golfa…

Więcej zdjęć z tej podróży można obejrzeć w naszej galerii.

Redakcja portalu
Redakcja portalu golfpl.com
http://www.tv-golf.pl